czwartek, 7 marca 2013

Czarny anioł

No więc po "latach" nieaktywności bloga postanowiłem go nieco rozruszać przypominając pewien tekst do którego miałem swego czasu pewien sentyment, bo stanowił jeden z pierwszych. Zachowałem oryginalną pisownię, zmieniłem tylko format z kopiowanego żywcem z forum na nieco strawniejszy w odbiorze. Oto i on.


Stoję i czekam pod murem, na co - nie wiem sam. Ostatnia noc była najgłębsza, sen niemożliwy do odróżnienia od rzeczywistości. Gdy tak leżałem na posłaniu, każdy ruch przywoływał znowu te wizje. Metalowy fotel na którym kiwała się sennie ciemnowłosa dziewczyna i odgłosy nadchodzącej burzy, która zapowiadała swe panowanie rozbłyskiem w oddali. Wokół nie widać nic, jest kompletna ciemność, jedynie mdłe światło zza okna rozświetla kontury nieznajomej. Ciężko mi określić jej wygląd twarzy, gdyż kruczoczarne włosy sięgające do pasa zasłaniają niemal całość. Siedzi przy biurku z jedną ręką opartą o blat zanurzoną we wnętrzu szuflady. Gdzieś w oddali słychać tykanie ściennego zegara a ja próbuję sobie przypomnieć, gdzie ostatnio widziałem tego typu most i zbiornik wodny za oknem w otoczeniu budynków o zabarwieniu brązu i zgniłej zieleni. Wiem,że to być może tylko kolejny wytwór mojej niepohamowanej fantazji,ale chciałbym zidentyfikować to miejsce. Nie zdążyłem przypatrzeć się wybitym lub podniszczonym oknom, gdy usłyszałem skrzypienie drzwi. Zwróciłem swe spojrzenie ku twarzy dziewczyny jednakże ona spuściła głowę i powoli wstała pozostawiając dłonie daleko za sobą. Wiem, że to był jakiś żołnierz otwierający drzwi, ale o co chodziło, nie dane mi było się dowiedzieć. 

Teraz stoję przed szaroniebieskim murem i czekam na dalsze potwierdzenie mojego ulotnego złudzenia jakie ostatecznie skumulowało się zeszłej nocy, kiedy mogłem ją niemal dotknąć, namacalnie udowodnić, że nie jest marą, jest prawdziwa. Pięć dni nieustannych poszukiwań i wreszcie te miejsce, w pobliżu mostu Auntumbreak i zapomnianej przez wszystkich części miasta po okrutnej rzezi, która trwale odcisnęła swe piętno na kartach historii. Zapomniane, porzucone niczym oddzielne miasto w rzeczywistości będące jedynie dzielnicą innego. To chore ale dla nich było zbawieniem tych setek ludzi pozbawionych dachu nad głową. Gdy pakowali ich jak bydło w obszar dotknięty zarazą, budowle przesiąknięte śmiercią, wręcz napawały się mordem, że dostarczono im kolejnej dawki uzależniającego pożywienia, żywicieli. Ze śmiechem zamykali okratowaną bramę, bez najmniejszego wahania podłączali do prądu stalowy mur a potem obserwowali żałosny skowyt i płacz pełen goryczy i cierpienia, gdy ludzie próbowali uciec dokądkolwiek, byle nie w paszczę zatracenia. Paraliżujący opór prądu skutecznie odrzucał ich od pomysłu ucieczki głównym wejściem, a wtedy jedynym sensownym wyjściem było zapomnieć o jakimkolwiek zbawieniu i przygotowanie się na najgorsze. Chirrdawn, rejon śmierci i rzekomego osiedla mieszkalnego. 

Dziś opustoszałe, straszy pustkami i złowieszczą legendą przeszłości. Jedna, niemal obsesyjna myśl drążyła mój umysł i wiele bym dał, by nie okazała się prawdą, nie mając wyjścia niemal zmuszony przez samego siebie wbiegłem do wnętrza stęchłej budowli. 

Nigdy nie czułem czegoś takiego, niemal miałem wrażenie, że ściany mają oczy, ktoś stawał za mną, szarpał prawie niezauważalnie fragment niby płaszcza jaki wówczas miałem na sobie. Wnikając w strukturę kompleksu, obłęd mój narastał coraz bardziej, gdy mijałem kolejne korytarze i wchodziłem do poszczególnych pokoi. Byłem bliski szaleństwa, gdy nagle, na jednej ze ścian okaleczona twarz wykwitła w upiornym uśmiechu szczerząc zęby do mnie spod lekko opuszczonych oczu. Odrapane, zbutwiałe drzwi, czy to za nimi czaiła się odpowiedź? Czy, gdy otworzę objawi się mój sen w całej swej okazałości? 

Z niejakim oporem naciskałem na klamkę wsłuchując się maniakalnie w szczęk zardzewiałego metalu niemal ten sam, j ak słyszałem wtedy. Gwałtownym ruchem dokończyłem tą skrzypiącą agonię i moim oczom ukazało się niemal to samo biurko, jednakże fotel, na którym uprzednio siedziała dziewczyna okazał się pusty. Czy była jednym z więźniów przeklętego osiedla, gdy nadeszła zaraza, czy też... zdarzyło się to przed ewakuacją zdrowych mieszkańców? Kolejne spojrzenie na dowód moich wyimaginowanych przypuszczeń, ten sam widok na most pośrodku zbiornika za oknem. Wyszedłem pośpiesznie niemal trzaskając drzwiami, nawet nie chcąc dać się upewnić, jaki kształt mignął mi w szparze zamykanych drzwi, twarz na ścianie wystarczyła mi w zupełności, niemal biegłem po schodach na dół, tłucząc niemiłosiernie butami w drzazgi roznoszące się w powietrzu ze starych desek na w pół drewnianego mostu. 

Była już noc, a ja dalej stałem jak jakiś idiota pod tym murem oczekując jakiejś odpowiedzi, która nie nadeszła od razu. Wracałem przez las, który nie za bardzo działał na moją wyobraźnię, jakby upiory Chirrdawn dostatecznie ją nasyciły. Rozważając w głowie tysiące różnych możliwości, a także jutrzejszy dzień powszechnego święta coraz bardziej nabierałem przekonania o ciekawie przeżytym, ale mimo to straconym dniu kończącego się tygodnia. Nagle moją uwagę przykuła brama. Nie taka zwyczajna, wiedziałem, że są to zabudowania wojskowe, jednak ciekawość przezwyciężyła świadomość, że to niebezpieczne lub niedozwolone. Gdy byłem już za bramą musiałem przejść kawał nieźle zarośniętej polany, by ujrzeć, że znajduję się na stromym zboczu a poniżej znajduje się przejście strażnicze, najpewniej dla tych, którzy udają się na przepustki dla ograniczenia swawolnych eskapad do pobliskiego night-clubu. Trochę z ciekawości, a trochę z obawy podchodziłem tyłami budynku, by nie zwrócić na siebie uwagi i usiadłem pod ścianą w milczeniu. 

Powinienem wspiąć się na to drzewo, tak, to dobry pomysł, który po krótkiej chwili zacząłem realizować, skądże jednak mogłem przewidzieć, że się załamie a ja po krótkiej chwili najpierw uderzę głową o ścianę a potem osunę się jak szmaciana lalka ku poniższemu dołowi. Słyszałem różne głosy, jakiś szeregowy kogoś wzywał, potem już tylko czułem, jak mnie wloką,jak trupa, nie wiem czy na noszach, nie pamiętam. 

Jedyne, co mnie w tej chwili obchodziło to obraz tamtej dziewczyny, nie wiem dlaczego, ale widziałem jak stoję za jakimś żołnierzem a w uszach szumi mi jakiś dziwny odgłos łoskotu, być może mojego serca, ale tak nie powinno bić żadne, zwyczajne lub nie. Wokół kręci się mnóstwo strażników, tak więc jedynym sensownym wyjściem okazuje się skok do wody pośród której wybudowano to wszystko. Zanurzam się w nią, okazuje się głębsza niż moje przypuszczenia, lecz ponownie, nie pamiętam czegokolwiek, w tym, abym się w niej topił. 

Wszystko ucichło, leżę na jakimś łóżku, które po dłuższych oględzinach, gdy równowaga i wzrok wrócił do normy okazało się być stołem. Na niektórych ręcznikach i szmatach widzę mnóstwo krwi, ale jej widok nie przeraża mnie tak bardzo, wręcz jeszcze lepiej uspokaja. Wybiegam i wchodzę do drzwi obok zapominając ile pięter właśnie zaliczam. Niepohamowane odczucie każe mi biec przez wszystkie nieznane miejsca kończące się za drzwiami obsadzonymi pleksiglasem. Teraz spokojniej wkraczam na schody i odruchowo chwytam się rury podciągając się pod sufit, gdy nadchodzą strażnicy. Gdy odeszli, ostrożnie podszedłem do szyby białego pomieszczenia. Wewnątrz niego siedziały dwie dziewczyny. 

Jedna, która swym człowieczeństwem bijącym z twarzy epatowała wręcz lękiem zmieszanym z wrażliwością, lecz mimo to czułem do niej odrazę i wstręt. Druga, bliźniaczo niemal podobna do sąsiadki lecz z jej twarzy biło zupełnie coś innego. Nie znalazłem tam czułości a drapieżność, mimo to zawierała w sobie wielką delikatność i coś o wiele głębszego, nie dającego się opisać słowami, inaczej niż w przypadku niezwykle cielesnej, pierwszej dziewczyny. Po chwili wyszły, a ja miałem czas na sobie tylko wiadome przypuszczenia. 

Takich historii słyszałem na pęczki a mimo to jakoś dawałem w nie wiarę lecz nie bezgranicznie, z niejakim dystansem więc podsłuchiwałem więc, o czym mówił starszy mężczyzna w białym fartuchu. Zmieszany wybiegłem na schody, znowu słysząc znajomy szczęk metalu spadający na mnie z tyłu. Mniemam, że chciał mnie ogłuszyć, jednak chyba nie do końca mu się to udało, gdyż kiedy wrócił nie zastał mnie leżącego bezwładnie, aby skrępować mi ręce sznurem. Byłem już na dole, być może ryzykowałem wiele dla tej chwili, lecz ona była dla mnie wiecznością. Tak a nie inaczej się stało, gdy doczołgałem się do końca schodów i podniosłem głowę znad posadzki moim oczom ukazała się ta sama dziewczyna, która przyśniła mi się zeszłej nocy. Mało tego, była to ta sama, która siedziała w białym pokoju z tą pierwszą, bliźniaczo do niej podobną. Zanim zamknęły się drzwi, zanim zorientowali się oni i wreszcie zanim zaczęli cokolwiek mówić, wołać, robić - wstałem ruchem niemalże manekina po czym chybotliwie wbiegłem w zamykające się wejście. 

Stało się coś dziwnego, albo mi się to wszystko wydawało, albo tych ludzi wcale tam nie było, faktem jest to, że po chwili, która okazała się być niezwykle długą buchnąłem w ścianę po czym znalazłem się w opustoszałym pomieszczeniu z tunelami dla wyjazdów samochodowych. W jednym z nich stała nieruchomo ona, wpatrując się nie do końca bez wyrazu we mnie. Podziękowanie? Wątpie w to. Jedyne czego byłem pewny, gdy zebrałem w sobie tyle odwagi, by objąć ją w pół było to, że cały ten gmach jest absolutnie pusty i w tej jednej chwili przestało w nim istnieć wszelkie życie, a ona była tego powodem i mój gest. 

Pośród całej niewiedzy i niejasności jednego mogłem być pewien zawsze - była duchem, a ja mogłem ją dotknąć i nie czułem w tym żadnego lęku, że duchy są niefizyczne, ale ona... 

Spojrzałem w jej oczy lecz nie znalazłem odpowiedzi, mało tego, już nikt nigdy nie pozna odpowiedzi, której żadna istota żywa i tak pojąć niezdolna. Nie potrzebowałem rozumieć. Ona stała przede mną najwymowniejszą odpowiedzią, której oczekiwałem od początku. Nie musiałem pytać co dalej, odpowiedź padła pośród ciszy i milczenia. Nie chcę wiedzieć, jeśli mam przed sobą odpowiedź spełniającą więcej niż mógł mi dać każdyinny zwyczajny sen lub złudzenie. 
---+The End+---

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz